Z dwudniowym poślizgiem obejrzałem sobie 3-godzinną galę oscarową. Jeśli kogoś to obchodziło - a sam się przyznam, że mnie samego by nie obchodziło, gdyby nie mojego przyjaciela regularne update'y na fejsie z co ciekawszych tekstów, które poleciały z ust prowadzącego - było wkoło tej gali sporo przesadnie nadmuchanej kontrowersji. Dlaczego przesadnie? Wytłumaczę to później.
Dla zbudowania odpowiedniego nastroju miejmy jedną rzecz z głowy już na starcie...
Ta, więc to miało miejsce. A to były tylko pierwsze minuty całości - pamiętajmy, że w ciągu trzech godzin zmotywowany komik jest w stanie nabroić sporo więcej.
Reakcja na to była, jaka była - w dużej mierze demonstracja oburzenia ze strony feministycznych i innych ugrupowań. W ciągu pół dnia Internety zostały zasypane przez posty, artykuły na stronach informacyjno-publicystycznych i wpisy na fejsie głoszące, jakiż to skandal wywołał Seth Woodbury Macfarlane (nie wiem, jak ludzie to tak odebrali, przecież widać z nazwiska, że dżentelmen). Pojawiło się pełno list wymieniających wszystkie negatywne aspekty gali oscarowej i gdyby nie zależało im na miejscu i cierpliwości czytelników, to pewnie zestawiałyby one wszystkie momenty, w których prowadzący się odezwał. W odpowiedzi na to całe święte oburzenie, pozwólcie, że wrzucę Kim Dzong Un'a na koniu...
![]() |
"One does not simply question Kim Jong Un on a horse" (© Cycu) |
Jak pewnie już się domyśliliście, nie jestem w stanie traktować całego tego bajzlu poważnie. I tak samo zrobiłyby wojujące przeciw temu incydentowi grupy, gdyby miały odrobinę dystansu do siebie - ale taka już jest natura zawodowych, zorganizowanych malkontentów, że nie mają. Ta, powiedziałem to. No ktoś musiał. Come at me.
Zanim się rozpęta uber flame, że jestem męską szowinistyczną świnią, a pewnie gdzieś po części i tak jestem, nie ważne, co bym o sobie nie myślał - jestem bardzo za równouprawnieniem. Rozumiem jako kompleksowe równouprawnienie - czyli, że wszyscy są tak samo równo uprawnieni do bycia obiektem satyry. To jest rzecz, która wielu ludziom umknęła - cały ten występ to była satyra. Charakterystyczne dla satyry jest to, że odbywa się prawie zawsze czyimś kosztem, czy to grupy społecznej, politycznej, religijnej, narodowości, czy którejś z dostępnych nam płci. Tak, piszę 'dostępnych', bo żyjemy już wczasach, w których, jak się okazuje, nawet płeć jest kwestią wyboru.
Poza tym, jak mój przyjaciel od update-owania fejsa relacjami z gali trafnie zauważył - czego się spodziewali? Jeśli zaangażuje się do prowadzenia 3-godzinnego, niewiele znaczącego dla kogokolwiek poza obecnymi na sali show, to należy się spodziewać, że coś wywinie. Oto zatrudnili do prowadzenia Oscarów kolesia, który pisze, animuje, reżyseruje i odgrywa wiele postaci w jednym z najbardziej jadących po wszystkim i wszystkich seriali animowanych (Family Guy, dla tych 3 osób, które nie wiedzą) i co - liczyli, że będzie grzeczny?
Poza tym, czy ktoś w ogóle wierzy, że to było wymyślane na bieżąco, a nie opracowane i napisane wcześniej?
Teraz tak - czy myślę, że teksty Setha w czasie gali oscarowej mogły kogoś obrazić? Owszem, mogły. Rzecz w tym, że obrazić coś nas może dopiero, kiedy sobie na to pozwolimy. Jeśli uznamy, że coś po nas spływa, to jesteśmy nie do ruszenia. Wyraźnie bardzo dużo ludzi chciało, by ich to ruszyło i nie omieszkali dać demu wyraz. No i fajnie - mamy w końcu wolność opinii i wypowiedzi, z której też właśnie radośnie korzystam; z tym, że ja to piszę, bo taką mam chęć, a niektórzy są zdania, że należąc do danej grupy dawać wyraz swojemu oburzeniu i wojować mają obowiązek. Nie ogarnę chyba tej mentalności, ale może to dlatego, że należąc do podobno uprzywilejowanej grupy white male-ów, nie mam o co wojować.
"Personally I would never want to be the member of any group where you either have to wear a hat or you can't wear a hat". © George Carlin
Najlepsze jest to, jak wiele osób dyskutowało na temat samej początkowej piosenki o cyckach aktorek bez kontekstu. Wrzućmy to sobie zatem w ów kontekst.
Sytuacja jest taka, że już na początku William Shatner w roli Kapitana Kirka zstąpił z niebios na wielkim ekranie przerywając Sethowi show i mówiąc, że z przyszłości będąc wie, co Seth zrobił źle, że go na drugi dzień Internety okrzyknęły najgorszym prowadzącym Oscary. Jedną z rzeczy, które popełnić miał Seth, była właśnie owa piosnka, która była przygotowana przed galą, a rzekomo zdegustowane reakcje publiczności były powybierane w trakcie gali i wrzucone w post-produkcji. W międzyczasie wyraźnie było słychać, że zgromadzeni na sali aktorzy, reżyserzy i kto tam jeszcze bawią się całkiem dobrze przypominając sobie kto w czym walory pokazał. A pamiętając, że Kapitan Kirk puścił ten kawałek z płyty przywiezionej z przyszłości, to ostatecznie ta część programu właściwie się nie odbyła i Kirk puszczając go zagiął czasoprzestrzeń.
Zostawiając jednak rozważania z zakresu fizyki teoretyczno-eksperymentalnej, czy ktokolwiek w ogóle, ale tak na poważnie zastanowił się przeciwko czemu ten cały hałas (który w momencie mojego pisania tego posta pewnie już dawno ucichł, ale też nigdy nie powiedziałem, że będę tu content wrzucał zaraz po fakcie)? Na świecie dzieją się gorsze rzeczy w kwestii dyskryminacji kobiet - w Azji pracują za czasami wystarczające na życie stawki w fabrykach tanich ciuchów rebrandowanych później przez korporacje i sprzedawanych za 50$/koszulka; są kraje, w których kobieta za wyrażanie swojego zdania dostaje kulkę w czoło. Tym czasem w podobno rozwiniętych krajach plujemy się o mało istotne teksty komika na mało istotnej gali. Owszem, mało istotnej, jeśli pomyślimy bardziej całościowo. Pomijając kategorie typu 'najlepszy film dokumentalny', na dobrą sprawę gala oscarowa jest jednym z najbardziej oderwanych od rzeczywistości zjawisk, jakie można sobie wyobrazić. Nie ma to nic wspólnego z naszym normalnym życiem. Dlatego naprawdę nie ma się o co bulwersować - te wszystkie seksistowskie teksty prowadzącego w stronę kobiet i mężczyzn (tak, im też się dostało, bo Seth nie dyskryminuje w swoich pojazdach) wypowiadane były w hermetycznym środowisku - owszem, puszczone magią telewizorni i Internetów na cały świat, ale w istocie nie dotyczą nas, zwykłych ludzi pracy, a żyjących w innym świecie aktorów. Tak, wiem, że to jest technicznie nadal ten sam świat, w sensie planety, ale pomyślmy sobie - czy to, co się dzieje na gali oscarowej faktycznie wpływa na kogoś poza obecnymi i ich otoczeniem?
Ostatecznie w trakcie samego show jedyną osobą z jakimś problemem do prowadzącego był Ben Affleck, ale on miał focha uzasadnionego przez cały wieczór, bo Akademia nie dała mu nominacji za reżyserię. Dostał ostatecznie najważniejszego Oscara za najlepszy film roku, ale tam z jakiegoś powodu skupiono się na tym, że był producentem... To jest prawdziwy absurd tej całej imprezy - facet, który wyreżyserował film okrzyknięty najlepszym w roku nie dostał nominacji za reżyserię. Podejrzewam, że to przez abstrakcyjne ograniczenie do 5 nominacji we wszystkim poza kategorią samego najlepszego filmu. Chociaż chodzą po sieci spekulacje, że to przez nadgorliwą kampanię oscarową Afflecka, albo dlatego, że Akademia uznała go za zbyt oczywisty wybór (hę?). Druga opcja przoduje w ankietce, na którą wpadłem przypadkiem zagłębiając się w temat.
(link do ankiety z LA Times: http://articles.latimes.com/2013/jan/11/entertainment/la-et-mn-oscars-2013-why-did-ben-affleck-get-snubbed-for-best-director-poll-20130110)
Jeśli wybryki komików podczas ważnych dla zamkniętej grupy ludzi wieczorów czegokolwiek nas powinny nauczyć, to tego, że będą oni nadal robić swoje niezależnie od reakcji publiki. Jeśli kogoś ominęło, prowadzący Złote Globy w 2010 brytyjski komik Ricky Gervais walił znacznie bardziej bezczelnymi i osobistymi tekstami w stronę obecnych tam aktorów, reżyserów i ich dzieł, a w ramach kary za swoje postępowanie kazano mu prowadzić rozdanie tych samych nagród w 2011 i 2012.
Drugą rzeczą, jaką można z tego wynieść jest to: poza wyrażeniem uznania i ogólną afirmacją dla nagrodzonych, jednym z celów, według mnie, tych wszystkich imprez jest sprawdzenie dystansu uczestników do samych siebie, okazjonalnie ukazania jego braku. Jeśli gala oscarowa cokolwiek pokazała, to że w gruncie rzeczy tam obecni mają go całkiem sporo. Ba, Sally Field, nominowana do najlepszej roli drugoplanowej za Lincolna, nawet wzięła udział w jednym ze skeczy Setha. Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o samozwańczych obrońcach ich godności nawiedzających Internety. Gala oscarowa nie jest komentarzem na temat sytuacji kobiet w świecie, tylko uczczeniem dobrych filmów z całego roku. Dlatego nie róbmy z tego czegoś, czym nie jest, nie dorabiajmy filozofii, tylko przyjmujmy to jako to, czym jest - rozrywką dla mas.
Bulwersując się na takie rzeczy robimy dokładnie to, czego oczekują tacy komicy, a robiąc krucjatę w sieci tylko dajemy im paliwa. Przestanę już używać pierwszej osoby liczby mnogiej, bo nie należę do internetowych krzyżowców - mi się wręcz taki stan rzeczy podoba. Komicy, tacy jak Seth czy Ricky niewątpliwie przydają się w świecie masowej kultury, bo dodają trochę koloru do czegoś, co w przeciwnym razie mogłoby być nudnawym wymienianiem nazwisk z listy. Szkoda, że nie ma już świętej pamięci George'a Carlina - on by na pewno ciekawie poprowadził taką galę.
No i przynajmniej wiem jakie filmy będę oglądał w jeszcze chłodne wieczory.
Oscary 2013 dostają 4... Oscary na 5. Bo tak. Odejmuję jeden, bo mogło być więcej Shatnera.